poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Aniołowie chaosu, czyli jak nie udało mi się przeczytać horroru;-)

Zgłosiłam się do kwietniowego wyzwania Sardegny "Trójka e-pik", jedną z pozycji, którą należało przeczytać tym razem był horror.
Pojęcia o horrorach nie mam zupełnie żadnego, ale ponieważ zawsze uważałam, że coś mnie omija, gdy pomijam jakiś gatunek literacki lub z niego rezygnuję, więc postanowiłam zacisnąć zęby i po horror sięgnąć;-)
Jako zupełna ignorantka w tym względzie popytałam znajomych od czego zacząć.
Doradzono mi Grahama Mastertona, jako mistrza i klasyka gatunku.
Sięgnęłam więc w bibliotece na odpowiednią półkę i przyniosłam sobie do domu "Aniołów chaosu", sądząc po tytule, że to horror jak się patrzy;-)
Zasiadłam do czytania, profilaktycznie trzęsąc się ze strachu, bo przecież zdecydowałam się w końcu na taki mroczny gatunek.
Już po kilku stronach zaczęło rodzić się we mnie podejrzenie, że coś tu jest nie tak.
Jakoś inaczej wyobrażałam sobie horrory...
Spojrzałam więc na notkę na okładce (dlaczego nie wcześniej, do dziś pozostaje dla mnie tajemnicą) i okazało się, że czytam wcale nie horror, a klasyczny thriller.
Czasu niestety nie miałam zupełnie, aby biec do biblioteki i książkę na właściwą wymienić, a w domu horrorów ani na lekarstwo.
"Cóż było robić, Paweł ani pisnął", wrócił do książki i zęby zacisnął;-)
Ze złości na siebie i własne gapiostwo rzecz jasna.
Nie z powodu książki, bo ta zaczęła wciągać już po kilku stronach.


Noah Flynn, którego poznajemy na pierwszych kartach książki jest kaskaderem i razem ze swoją młodszą koleżanką po fachu, piękną Silją pracują właśnie nad scenami do kolejnego filmu.
Rzecz dzieje się na Morzu Śródziemnym, nieopodal Gibraltaru. Niefortunnym przypadkiem wpada do wody kamera.
Noah ma za zadanie ją wyłowić, co też czyni.
A przy okazji pod wodą odkrywa coś jeszcze: szczątki samolotu, którym w 1943 roku leciał gen. Sikorski (hm... i który tak sobie leżał na dnie nie odkryty i nie spenetrowany dotąd prze nikogo, hmm...???)
Wśród szczątków po katastrofie znajduje dziwny medalion z wygrawerowanym tajemniczym napisem: Prchal.
I od tego momentu rozpętuje się piekło.
Każdy, kto choćby usłyszy o medalionie, ginie z poderżniętym gardłem.
Krew się leje, trup ściele się gęsto.                                                                                                                Fakt, że czyta się to szybko, ale jakby bez przekonania. Przynajmniej tak było ze mną.
Zaczęłam, więc jak to mam w zwyczaju, postanowiłam doczytać do końca.
Za zabójstwami stoi pradawna organizacja sięgająca swoimi korzeniami babilońskiego króla Nabuchodonozora.
Jej członkowie likwidują wszystkich dążących do pokoju na świecie, bo pokój to wszak wróg postępu i rozwoju.
Jedynie chaos niesie ze sobą postęp.
Organizacja ma swoje macki wszędzie. Wydaje się, że nikt nie jest w stanie się przed nią ukryć.
Tylko dzielny Noah z grupą przyjaciół (wspaniali mężczyźni i piękne kobiety - ach!!!) wypowiada im wojnę.
W moim odczuciu jedyną zaletą książki jest to, że czyta się ją szybko.
Może być np. czasoumilaczem podróży.
I nic ponadto.
Postacie są niezwykle schematyczne.
A sama książka raczej naiwna i mało wiarygodna.
Szkoda, bo temat wydaje się być ciekawy, gdyby nad nim popracować.
Na mnie ta książka zrobiła wrażenie pisanej w pośpiechu.
Przeczytałam, nie zachwyciłam się.
Moim zdaniem szkoda na nią czasu.

Pozdrawiam wszystkich, którzy do mnie zaglądają.


FLORENTYNA


Ps. Czy patrząc na okładkę, nie uznalibyście tej książki za horror?